Z Anną Wiza-Koszla ze szkoły rodzenia Dobry Początek rozmawia Dariusz Hybel

Rodzice, którzy chcą się dobrze przygotować do porodu dziecka, korzystają ze szkół rodzenia. Powiem prowokacyjnie: kiedyś ich nie było – i jakoś ludzie sobie radzili...
– Kiedyś kobiety rodziły w towarzystwie innych kobiet, które same wcześniej wielokrotnie wydawały dzieci na świat.

Mężczyźni nie uczestniczyli w tym wydarzeniu, ale rodząca nie była też sama. Czuła wsparcie osób jej życzliwych i w pewien sposób kompetentnych. Jej matka, ciotka, babcia, trzy siostry i pięć kuzynek świetnie wiedziały, jak ją ułożyć, wymasować, zachęcić do oddychania. Oczywiście opiekę zapewniały też w dawnych czasach akuszerki, następnie położne, z czasem lekarze. Najtrudniejsza dla rodzących sytuacja była w okresie PRL-u, gdy porody odbywały się często w salach wieloosobowych, na łóżkach rozdzielonych parawanami. Wówczas poród przestał być kobiecym „sacrum”. Na szczęście powrócono do możliwości porodów rodzinnych. I wówczas okazało się, że rodzenie „w kobiecym gronie” nie jest dobrym rozwiązaniem. Z kilku powodów: często młodzi mieszkają daleko od rodziny, matka ciężarnej swoje doświadczenia związane z porodem wspomina jako traumę i wówczas nie będzie dobrym wsparciem dla córki, a poza tym mężowie coraz częściej chcą być przy żonach w każdej sytuacji, także narodzin dziecka. I wówczas przydaje się z jednej strony technicznie przygotowanie, a z drugiej – pomoc w zmianie podejścia do porodu. Stąd szkoły rodzenia.

Jakie umiejętności zdobywają w nich rodzice?
– Każda szkoła rodzenia ma swój „plan zajęć”. Dla nas ważne jest zarówno to, aby pary jak najbardziej świadomie przeszły przez poród, ale też, by nie młodzi rodzice nie bali się zajmować dzieckiem od pierwszych dni życia. Uczymy więc zarówno oddychania w I i II fazie porodu, ćwiczymy różne pozycje, pokazujemy panom, jak masować rodzącą, a panie uczymy świadomego rozluźniania mięśni. Co do opieki nad dzieckiem – ćwiczymy nie tylko kąpiel, ale i różne sposoby noszenia dziecka, przekładania z ręki na rękę, odbijania, odkładania do łóżeczka, tak, aby zmniejszyć ryzyko obudzenia się. Do tego oczywiście jest teoria dotycząca ciała kobiety w ciąży i po porodzie, karmienia piersią, zdrowia dziecka...

Dlaczego w szkole rodzenia tak duży nacisk kładzie się na praktykę oddychania?
– Odpowiednie oddychanie ma podczas porodu kilka „zadań”. W pierwszej fazie działa przeciwbólowo na co najmniej trzech płaszczyznach: dotlenia cały organizm, w tym ogromny, pracujący mięsień, jakim jest macica. Pomaga w rozluźnieniu mięśni, w tym mięśni dna miednicy, a ich spięcie nasila ból porodowy i wydłuża poród. No i dodatkowo kobiety, które skupiają swoją uwagę na oddychaniu, mniej „zauważają” ból. W drugiej fazie przydaje się szybka reakcja na komendy położnej: z jednej strony nabranie powietrza, jego zmiana – aby odpowiednio przeć na skurczu. A z drugiej – rzecz bardzo trudna, nawet, jeśli wcześniej ćwiczona: oddychanie na hasło „nie przyj”, co jest potrzebne, gdy rodząca chce uniknąć nacięcia krocza.

Istnieje także domowa szkoła rodzenia. Dla kogo jest przeznaczona?
– Dla kobiet, które muszą w ciąży oszczędzać się albo wręcz leżeć. Wówczas ćwiczenia porodowe nie są wykonywane albo wykonuje się tylko takie i w taki sposób, aby nie sprowokować skurczów macicy. Bywa też, że któreś z przyszłych rodziców ma taki grafik w pracy, że nie jest w stanie chodzić na zajęcia grupowe, wówczas zostają spotkania indywidualne. Jednak jeśli to tylko możliwe, polecam szkołę grupową, bo daje ona też możliwość poznania innych par. Czasem po zajęciach rodzą się nie tylko dzieci, ale też wieloletnie przyjaźnie.

Ojcowie nie rodzą, wiec po co im te zajęcia?
– Tak jak wspomniałam – aby być dobrym wsparciem dla kobiety. Wspólny poród może być doświadczeniem, które łączy parę, pokazuje im siłę ich więzi. Panom też przydaje się praktyczna umiejętność opieki nad dzieckiem, by mogli później, szczególnie w czasie połogu, wyręczać mamy i pomóc im zregenerować się po trudach ciąży. Choć ojcowie często sami chcą uczestniczyć w porodzie, czasami też czują się przymuszani – przez żonę, rodzinę, kolegów. Jednak ważne jest, aby mężczyzna szedł na porodówkę z przekonania. I aby kobieta również miała przeczucie, że to właśnie z nim chce rodzić.

A jeśli ojciec nie może lub nie chce być przy porodzie?
– Dobrze, jeśli kobieta ma przy sobie inną życzliwą osobę. Zdarzają się panie, które chcą rodzić same – oczywiście pod opieką położnej, lekarza. Jednak są to wyjątki. Większość mam nie chce samotnie spędzić kilku czy kilkunastu godzin pierwszej fazy – bo pamiętajmy, że w szpitalach często położne nie są w stanie być przy rodzących cały czas. Taką życzliwą osobą może być doula: ktoś, kto ma wiedzę i umiejętności, aby wspierać mamę. Nie zastępuje położnej czy tym bardziej lekarza – nie bada kobiety, nie podejmuje decyzji co do prowadzenia porodu. Jej zadaniem jest pomoc w oddychaniu, w zmianie pozycji, masowanie, wytłumaczenie, co się z mamą i dzieckiem dzieje lub będzie działo.

Jaką najważniejszą wskazówkę skierowałaby Pani do młodych rodziców?
– To, co dla nas, jako rodziców piątki dzieci, jest ważne i co chcemy przekazać „między wierszami”, to zachęta, aby cały czas pamiętać o sobie nawzajem, jako o dwojgu ludzi, których łączy więź miłości. Po porodzie, w natłoku nowych obowiązków, czasem ta relacja schodzi na dalszy plan. Mamy nadzieję, że gdy pary słyszą takie ostrzeżenia jeszcze w ciąży, łatwiej im świadomie dbać o ich więź.

Anna Wiza-Koszla
Z wykształcenia fizjoterapeutka . Jest też doradcą laktacyjnym i rodzinnym oraz doulą. Współzałożycielka, wraz z mężem, Michałem Koszlą – fizjoterapeutą, szkoły rodzenia Dobry Początek.

Materiał powstał w ramach kampanii społecznej Fundacji "Głos dla Życia" i Miasta Poznania

NASI PATRONI

zdjecie logo

logo wojewoda1

 

archidiecezja 1

logo3

Początek strony